Przerwa nie zamknie mi drogi do sukcesów – rozmowa z Karoliną Władzińską, zawodniczką ABRM Warszawa, reprezentantką Polski na drużynowe ME.
Przełom 2017 i 18 roku to dla Ciebie powrót do gry po długiej kontuzji. W Polskiej Lidze Badmintona i Mistrzostwach Polski pokazałaś na tyle dobrą formę, że pojechałaś na Drużynowe Mistrzostwa Europy. Czułaś się przygotowana?
Na Mistrzostwach Polski i ostatniej lidze, jak wychodziłam na kort to początki były bardzo ciężkie. Dlatego trochę się tutaj tego obawiałam, a już szczególnie na pierwszym meczu z Czeszką. Jednak aż sama się zdziwiłam, że od początku tak dobrze gram, na takim luzie i z małą liczbą prostych, niewymuszonych błędów. Trenerzy mówili, że jak porównują mnie w Kazaniu do tego, co widzieli w Lubinie to różnica w dyspozycji jest ogromna. Cieszę się, że na mnie postawili i ich nie zawiodłam.
Opowiedz proszę o zapleczu zawodów takiej rangi. Jak wyglądają dla was, badmintonistów Mistrzostwa Europy?
Wszystko było dobrze zorganizowane. Spaliśmy w obiektach, które cztery lata temu stanowiły wioskę olimpijską. Mieliśmy trochę pecha w podróży na miejsce. Lot był tak zaplanowany, że w Moskwie było bardzo mało czasu na przesiadkę. Niestety nie udało się nam zdążyć i spędziliśmy na lotnisku trzy dodatkowe godziny. Jakby tego było mało, ten samolot do Kazania, do którego w końcu wsiedliśmy, miał kłopoty techniczne. Spędziliśmy dwie godziny na pasie startowym. Każdy, kto przeżył coś takiego wie, że to po prostu wkurza i męczy. No ale jak pech to pech – podróż, która miała się skończyć ok 17tej, rozciągnęła się do całego dnia. Po wyjściu z samolotu uderzyło mnie to lokalne minus 15 stopni temperatury. Jednak ani nie wiało, ani nie padał śnieg więc przyzwyczaiłam się zaskakująco szybko.
Pierwszego dnia mieliśmy zapoznanie z halą. Było to bardzo ważne, gdyż obiekt jest ogromny. Trzeba uwzględnić, że nawet jak wszystkie okna i drzwi są pozamykane to powietrze w środku się rusza. Musieliśmy wyczuć te ruchy, sprawdzić gdzie lotkę zwieje w bok a gdzie na przykład za kort. Poza tym po tej całodniowej podróży fajnie było się w końcu poruszać. Hala była ok 20 minut spacerem od miejsca noclegowego, więc spacerowaliśmy sobie po metrowych zaspach śniegu na mecze i treningi.
Mierzyłaś się w Rosji z trzema bardzo dobrymi rywalkami. Jak wspominasz te mecze?
Poprzednio jak grałam ze Svabikovą to przegrałam dość szybko w dwóch setach. Ona niedawno została Mistrzynią Czech, więc też notuje progres sportowy. Do wygranej zabrakło mi bardzo niewiele. Tak naprawdę mogę sobie zarzucić, że odrobinę zabrakło mi koncentracji czy zarządzania stresem, no i takiej prostej gry bez błędów. W pierwszych dwóch setach najwięcej punktów zdobywałam w krótkich akcjach, a przez proste błędy w trzecim secie, nie udawało mi się do nich doprowadzać i nie skończyło to się dobrze. Czeszka zaczęła ostrzej grać i atakowała, kiedy tylko miała na to okazję. Ona jest mądrą zawodniczką i atakowała mi w ciało a niełatwo taki atak odparować. Nie potrafiłam przejąć inicjatywy i szybko zareagować zmianami w swoim stylu gry. Obawiałam się, że dużo straciłam prze przerwę związaną z urazem. Okazało się jednak, że z Czeszką zagrałam dużo lepszy mecz niż wcześniej. Cieszę się z tego, bo wiem, że kontuzja nie zamknie mi drogi do sukcesów.
A jak wspominasz mecz z reprezentantką Anglii?
Tu też jestem co do zasady zadowolona, ale z lekkim niedosytem. Walczyłam o każdą lotkę i w pierwszym secie prowadziłam grę i miałam przewagę. W drugiej połowie tej partii zrobiłam serię prostych błędów i rywalka doprowadziła do gry na przewagi. Z perspektywy czasu uważam, że gdybym wygrała pierwszego seta, to i zwyciężyłabym w całym meczu. Zabrakło jednak trochę sił, no i po meczu z Norweżką odczuwałam nadwyrężony staw skokowy. Nie bolał jakoś bardzo, ale jak się wraca po kontuzji to człowiek uważa na najmniejsze nawet urazy. W sumie śmiesznie, bo opowiadam w superlatywach o meczach, które przegrałam, a wydaje mi się, że wygrana gra z Norweżką była moją najgorszą w Rosji. Ot taki sportowy paradoks.
Wróciłaś już razem z drużyną z Kazania. Co wyniesiesz z tego wyjazdu i jakie plany na przyszłość?
Dla mnie to ogromne doświadczenie i motywacja no i radość, bo mogę spokojnie powiedzieć, że nie ma już „wracającej po kontuzji Władzińskiej”, tylko po prostu Władzińska. Jestem zadowolona z tego, że na nowo mogłam uczestniczyć w zawodach takiej rangi i rywalizować z zawodniczkami na takim poziomie. Zagrałam naprawdę dobre mecze. Sama nie wiedziałam jeszcze, czego mogę się po sobie spodziewać. To, że w 100% przepracowałam okres przygotowawczy na treningach, dodało mi pewności siebie. Takie zawody motywują jeszcze bardziej do cięższej pracy, bo chcesz następnym razem zrobić jeszcze lepszy wynik. Po każdej grze miałam rozmowę z trenerem, który mówił mi co było moją mocną stroną, a nad czym jeszcze musimy popracować.
Na zawodach tak naprawdę nie było czasu się zastanawiać nad czymkolwiek. Dla mnie to super, bo nie myślałam, czy noga wytrzyma, czy wszystko będzie ok. Po prostu wychodziłam i grałam. Fajne było to, że mieliśmy możliwość zrobienia treningu nawet w dni, kiedy rozgrywaliśmy mecz. Na turniejowej hali były dwie sale przeznaczone do rozgrzewki i treningów. Cały wyjazd minął bardzo szybko, ze względu na to, że cały czas cos się działo – jak nie mecz grupowy to kibicowanie chłopakom. Teraz, po przylocie do kraju, od poniedziałku wracam do treningów w klubie, a w przyszłym tygodniu, we wtorek jadę na turniej Slovak Open, gdzie zagram w singlu, a muszę zacząć start aż od eliminacji.
Leave Your Reply